Sierpień, poza 3 rocznicą ślubu nie przyniósł niczego wyjątkowego. Ot kolejny miesiąc tylko we dwoje, bez męża... czyli 24/7 na etacie mamy, kucharki, sprzątaczki, operatora pralki, żelazka, zmywarki, wózka 4-kołowego ;)
3 września to dzień, kiedy nasz pierworodny zaczął swoją przygodę z edukacją, a ja zaczęłam rozciągać pępowinkę.
Pierwszy dzień, jak można było podejrzewać, zaczął się płaczem kiedy opuściłam salę z maluchami. I mi łezka też się zakręciła. Wg zeznań pań opiekunek z niuniem było już tylko lepiej. Na pocieszenie był m.in. rosołek na obiad (ukochane danie synka). A i z drzemką nie było problemu. I tu moje ogromne zdziwienie, bo łóżeczko w domu wciąż ma komplet szczebelków żeby synek nie uciekał, a w żłobku leżaczki. Ucieczki nie było :) Jakie było moje zaskoczenie kiedy poszłam go odebrać a on smacznie śpi :)
Wiem, że świadomie i z własnej woli dziecko zapisaliśmy do żłobka, ale ciężko było mi przeżyć ten pierwszy dzień. Bo sam, bez rodziców, bez nikogo z rodziny, w nowym miejscu.. myślałam o nim cały czas i żeby tę pustkę i ciszę wypełnić - sprzątałam. Po tygodniu dom lśnił. Mogłam perfekcyjną panią domu na kontrolę zaprosić :)
Każdy kolejny dzień był coraz lepszy. Rozstanie z mamą na ogół przychodziło z płaczem, ale ostatnie 2 dni przed chorobą obyły się bez łez. Synek pięknie się bawi i śpi, ale jeść w żłobku nie chce (nawet rosołku!)
Od 19tego siedzimy w domu, bo dopadły nas żłobkowe wiruski. A że ja i tak jestem w domu to synek ma ten komfort, że nie musi zasmarkany chodzić i zarażać innych dzieci.
Właśnie.. co do mojego siedzenia.. szukam pracy.. bezskutecznie.. nawet stażu, nic.. Jeśli sytuacja będzie się przeciągać to prawdopodobnie skończymy przygodę ze żłobkiem, bo jakby nie patrzeć, nie jest to tanie. Najwyżej będzie chodził na 2-3h do klubu malucha żeby mieć kontakt z rówieśnikami. Zobaczymy. Nie ukrywam, że bardzo bym chciała pójść do pracy. To jedyny warunek żeby mąż wrócił do PL. Tak bardzo mi go brakuje. I brakuje go synkowi, bo jak tylko tata jest w domu to nie odstępuje go na krok. Bierze za rękę, prowadzi do swojego pokoiku i bawią się cały dzień. Ledwie znajduje czas na drzemkę i jedzenie :)
I ja już przyzwyczaiłam się, że do 14.00 mam czas dla siebie lub dla siebie i męża jeśli aktualnie jest w domu. Możemy pozałatwiać swoje sprawy, skoczyć do kina czy na zakupy nie martwiąc się kto zostanie z synkiem. Mamy czas na zadbanie o nas, bo nie da się ukryć, trochę się zaniedbaliśmy. Co nie znaczy, że o dziecku nie myślimy, czego dowodem był rocznicowy weekend w górach. Ale o tym następnym razem :)
http://matkatatka.blox.pl/2009/01/zaden-zlobek-nas-nie-chce-znac.html